środa, 7 stycznia 2015

Drzwi w głowie



Ponoć dom jest obrazem duszy człowieka. Chociaż może nie tyle duszy,  która pozostaje niedoścignioną abstrakcją, ale umysłu, który składa się z wielu pokoi, pudełek, czy też szufladek, w zależności od tego z jaką wizualizacją czujemy się pewniej. 

W domu jest wiele pokoi, każdy zawiera pewne treści, uczucia, emocje, pamięć, unikalną atmosferę. Problem w tym, że nie każdy pokój pozostaje otwarty. Umysł, bowiem jest domem żywym, zmieniającym się, rosnącym wciąż i uczącym się. Przez całe życie dobudowujemy kolejne pomieszczenia, a zamurowujemy inne.  Zapominamy rzeczy i uczymy się nowych, odcinamy bolesne wspomnienia, rozpoczynamy nowe hobby, poznajemy nowych ludzi. Wszystko, każde zdarzenie w naszej egzystencji dostaje swój własny pokój. Miejsca jest przecież dość.

Tylko pozostaje mały szczegół, nad którym warto się zastanowić. Przysłowiowe schody – pytanie, jaką mamy władze nad tymi pokojami, drzwiami i budową/burzeniem ścian działowych. Oczywiście każdy chciałby mieć absolutną kontrolę nad swoim umysłem i budować go jak chce. Takiej osobie polecam wykonać dwa proste ćwiczenia:


  • Polub osobę, której od dawna nie znosisz
  • Wyremontuj łazienkę przy użyciu ekipy remontowej


Pierwsze ćwiczenie pozwoli ci zrozumieć, jakich nieosiągalnych szczytów zdobycia wymagasz od siebie, próbując walczyć sam ze sobą w niektórych kwestiach. Drugie ćwiczenie pokazuje ci, jak proces, który sam zleciłeś, dotyczący twojej własności, będący wynikiem twojej wizji i finansowany z twojego portfela, może wierzgać, gryźć i drapać podczas wykonania.  Rób co chcesz, zżymaj się, gróź i proś, pan majster zawsze wie lepiej i spodziewaj się, że któraś płytka zawsze będzie bardziej na lewo niż w twojej utopijnej wizji wyremontowanego pomieszczenia. 

Wymaganie od siebie osiągalnego, świetnie sprawdza się w roli obowiązku. Wymaganie nieosiągalnego, chętnie się pod obowiązek podszywa, ale w zasadzie jest zbrodnią.  Próba zmuszenia siebie do stania się kimś kim się nie jest, przypomina gwałcenie wielbłąda.  Potomstwa ani satysfakcji z tego nie będzie, szanse na dostanie kopytem wynoszą sto procent, a w dodatku oberwiemy jeszcze wielbłądzią plwociną w oko na pożegnanie.  Postronni obserwatorzy, często osoby nam bliskie zamiast docenić, że pełni poświęcenia zmagamy się z kopiąca bestią, nie tylko nie zaoferują nam natychmiast akceptacji, ale skłonni będą widzieć w nas oplutą i skopaną ofiarę losu. W dodatku prawie na pewno, dla naszego dobra oczywiście, wtrącą kilka uwag, które uświadomią nas, że według nich do gwałcenia wzmiankowanego przeżuwacza zabieramy się od złej strony. Wielbłąd też po fakcie nie będzie zadowolony.

Czasami jednak jakieś drzwi w naszej głowie otwierają się znienacka i ku naszemu zdziwieniu zmienia się nam coś w światopoglądzie, zaczynamy lubić szpinak lub przestaje się nam podobać muzyka klasyczna. Częste jest również mini-oświecenie, kiedy nagle zdajemy sobie sprawę, że przez lata robiliśmy coś źle, że ktoś, koto uważaliśmy za idiotę, jednak miał rację, albo, że wcale nie chcemy tego, czego chcieliśmy, a jedynie chcieliśmy tego chcieć. Takie otwierające się drzwi są świetną okazją do zrobienia kroku naprzód. Warto łapać okazję i zmieniać coś póki możemy, póki drzwi nie zamkną się równie nagle jak się otwarły.

I co najważniejsze – nie ma co, w przypływie nagłego oświecenia, obwiniać się, że kiedyś zrobiliśmy coś tak, a nie inaczej. Kiedy to robiliśmy to coś, pewne drzwi były zamknięte, podjęcie pewnych decyzji zwyczajnie było dla nas niemożliwe. Teraz możemy się mądrzyć, ponieważ drzwi zmieniły zdanie i uprzejmie postanowiły się otworzyć, ale zrobiły to wyłącznie z własnej wolnej i nieprzymuszonej woli i nie nasza w tym zasługa. Dlaczego więc nie odetchnąć z ulgą i zamiast próbować burzyć ściany w metaforycznym domu przy pomocy własnej głowy, nie zacząć po prostu obserwować drzwi i wyłapywać te, które właśnie się otwierają?